>>Prawdę powiedziawszy unikam w ogóle rozmów, ponieważ uważam, że linia grot-rei niepotrzebnie skręca się w literę S. Na literę S zaczyna się jedno słowo, które sam wymyśliłem, a którego wolałbym nie znać. Nie tylko zresztą ona – poza tym są na okręcie inne nieprzyjemne kształty i rysy; jest on cały spękany od gorąca.
Nie ja więc zacząłem rozmowę ze Smithem – ale właśnie Smith podszedł do mnie, gdy stałem oparty o burtę, i prosto z mostu zapytał, czy nie znam jakich dobrych gier karcianych, w kości, albo innych – lub też, czy nie mam do rozwiązania jakich zagadek?
Pierwsze – drugie Ojcze, Matko, A zaś trzecie na ostatku.
– Przedtem graliśmy w domino, w durnia, w chlusta i w klipę i śpiewaliśmy na przemiany stare kuplety z operetek. Potem przeglądaliśmy kalendarz hodowli koni. Przez kilka ostatnich dni – rzekł szczerze, połykając luźne przekleństwa – rzucaliśmy gałkami z chleba w pierońskiego małego robaczka, którego wyciągnęliśmy spod szafy. Ale to nam się przejadło. Potem (ponieważ zawsze siadujemy naprzeciwko za stołem) zaczęliśmy fiksować się, pan wie? – wpatrywać się w siebie – kto dłużej wytrzyma. Jak zaczęliśmy wpatrywać się w siebie, tak zaczęliśmy kłuć się szpilkami – kto dłużej wytrzyma. Teraz ciężko nam przestać, a kłujemy się coraz mocniej. Kapitan – ciach i ja – ciach, raz za razem. Może pan by co wymyślił – może pan zna co dobrego, panie Zantman? Jestem już cały pokłuty.<<